poniedziałek, 21 marca 2011

Czy można wychować szczęśliwego człowieka w dzisiejszych czasach i czy ED ma na to sposób ?

Czy można wychować szczęśliwego człowieka w dzisiejszych czasach i czy Edukacja Domowa ma na to sposób ?

Często nauczyciele narzekają, że podstawy programowe są coraz bardziej okrojone, a mimo to dzieci z największym trudem opanowywują podawany materiał. Zauważają, że młodzi ludzie zatracają zdolność do żywej obserwacji rzeczywistości. Ostatnio, mój znajomy fizyk żalił się, że dzieci z gimnazjum nie mogły wpaść na to, że kałuże parują.

Wygląda na to , że jest coraz więcej uczniów dysfunkcyjnych.

Wydaje mi się, że przyczyny tych zjawisk są wielorakie – bombardowanie informacją, chemia w jedzeniu i powietrzu, zapracowani rodzice, reklamy, które piorą mózg na poziomie podświadomym, długie godziny spędzane przy komputerze, słaba kultura fizyczna, nauka poprzez testy i wypełnianki i taka struktura szkoły, która każe za błędy i postrzega przysłowiową szklankę wody jako do połowy pustą, a nie pełną. Nie można pominąć faktu, że zawód nauczycielski jest zdominowany przez kobiety, które siłą rzeczy będą pacyfikowały wszelkie przejawy naturalnie dzikiej i gwałtownej natury męskiej. Zrobią wszystko, żeby chłopiec stał się grzecznym chłopcem i nie można ich za to winić. Kobiety tak to czują a system jest kobiecy. Tylko nie dziwmy się - gdzie ci mężczyźni. Wykastrowani. Sama popełniłam tu tyle błędów, że aż żal ogarnia.

Jak w takiej rzeczywistości wychować dziecko na człowieka szczęśliwego, wolnego i zdolnego do miłości. Takie pytanie też kieruję pod swoim adresem jako matki dwóch nastolatków. Odpowiedź nie jest ani prosta, ani oczywista.

Zaobserwowałam, że nawet jeśli się ma do dyspozycji takie środki jak: bardzo dobra edukacja, np. Montessori, przyzwoite warunki materialne i pełną , w miarę harmonijną rodzinę, to i tak środki te pozostają niewystarczające do osiągnięcia szczęścia - chociaż muszę przyznać - są one cenne i mogą niewątpliwie pomagać w dotarciu do celu.

Edukacja Domowa chroni dziecko w jego pierwszym etapie szkolnym. Pomaga wypracować zdrowe relacje w rodzinie, demaskuje wszelką sztuczność i hipokryzję, jednakże sama w sobie, moim zdaniem, nie ma mocy, żeby ukształtować szczęśliwego człowieka.

To proces o wiele bardziej złożony.

Każdy człowiek jest nieustannie wystawiany na działanie świata, bywa kuszony i raniony, jak nie przez najbliższych to przez innych. Wygląda na to, że żyjemy w rzeczywistości, która jest po prostu polem walki i nie ma co udawać, że jest inaczej.

Pojawia się odwieczne pytanie, co to znaczy być szczęśliwym, dodam - w obecnym świecie i czy to w ogóle jest możliwe.

Piękno całej przyrody zdaje się mówić – tak – to jest możliwe, a z kolei obłęd życia w dużym mieście i trud wiązania przeróżnych wątków egzystencji np. finansowych, zdrowotnych, edukacyjnych, bez względu na miejsce zamieszkania, wydaje się przeczyć szczęściu.

Po latach bogatych w trudne doświadczenia odczułam, że szczęście to coś nie z tego świata. To dar żywego Boga, jeśli się Jego właśnie wybierze jako jedynego kreatora owego szczęścia. Okazuje się ono być tak naprawdę przysposobieniem do właściwie pojętej walki, czyli walki przy boku Boga i dla Niego. Rodzi się spokój ducha, jako skutek świadomości, że wreszcie nie walczysz sam, ale z radością przyjmujesz rolę szeregowca, bądź innymi słowy pracownika Boga ufając, że On, Pan i Wódz zna się na strategii lepiej niż ty i zadba o swojego człowieka. Cała „waleczność” ma miejsce w myślach i uporczywej modlitwie – „ Bez względu na okoliczności wybieram radość, piękno, wdzięczność i uwielbienie Pana jako swojego Ojca, Szefa, Ukochanego ufając Mu bezgranicznie” Nie jest to prosta modlitwa do wypowiedzenia kiedy się walą problemy na głowę, a emocje i uczucia są w strzępach. Żyjesz na krawędzi - popękany, poraniony i obolały. Na dodatek nic cię nie zwalnia z działania i podejmowania prób poprawy sytuacji. Właśnie w tych trudnych momentach masz możliwość wyboru.

Możesz się schować za jakąś pozą np. macho, nałogiem, przyjemnością, pieniądzem lub zasłonić się drugim człowiekiem obwiniając go i krytykując za swoje niepowodzenia.

Możesz też obrać innego boga.

Wiele lat ciężko pracowałam licząc na to, że praca ta przyniesie określone rezultaty finansowe i zaspokoi potrzebę bycia ważnym, docenionym itp. Do głowy mi nie przyszło żeby zaprosić do tego wszystkiego Boga. Później doświadczyłam, że te wysiłki są funta kłaków warte bez sterowania Bożego. To co człowiek może osiągnąć sam z siebie to takie, nazwijmy to, perełki i chociaż ładne i wartościowe, to jednak nie przynoszą dużego pożytku, bo są bez sznurka. Gubią się i rozsypują. Np. zakładasz firmę , harujesz od świtu do nocy nad jakością produktu , a tu po piętnastu latach okazuję się, że strategia firmy była do niczego i chociaż sam produkt, który sprzedajesz może być świetny, to jednak firma pada, pozostawiając zgliszcza relacji i nadszarpniętego zdrowia. Tylko Bóg może te perły człowiecze sensownie powiązać i zrobić z tego coś, co przyniesie dobro i pożytek. Ale Boga trzeba wybrać, czyli tak naprawę poprosić Go o poprowadzenie bitwy, będąc samemu gotowym do użycia miecza tak jak On sobie zażyczy.

Taka postawa zawierzenia rodzi dobro prawdziwe i aktywne, które zmienia rzeczywistość

służąc drugiemu człowiekowi. Na zewnątrz, ktoś o takim podejściu nie musi być ani słodki ani uduchowiony ale od wewnątrz pulsuje mocą nie ludzką już a Boską.

Dzieło jego nie musi być też tak wielkie jak dzieło Matki Teresy. Czasem uśmiech wypełnionej Bogiem pielęgniarki może zdecydować o czyimś wyzdrowieniu, albo autentyczne zaangażowanie nauczyciela w sprawy uczniów zostawi w niejednym podopiecznym ślad miłości do końca życia.

Mam szczęście pracować w katolickiej szkole Montessori Oli i Marcina Sawickich, których postrzegam jako takich Bożych wojowników zmieniających oblicze rzeczywistości.

Zdumiewa mnie dzieło jakie tworzą i jego zasięg. Setki ludzi z całej Polski korzysta z ich

pełnej poświęcenia pracy. Dobro do jakiego się przyczyniają jest odważne, z humorem, z pochyleniem się nad potrzebami każdego pojedynczego człowieka, z którym przychodzi im współpracować, wizjonerskie………..i wymodlone. Po kilku latach pracy z nimi dostrzegam ich wady i niedociągnięcia, widzę ich trud, zmęczenie, a czasem nawet momenty zwątpienia i to właśnie jeszcze bardziej mnie przekonuje, że mam do czynienia ze słabymi ludźmi, ale równocześnie wielkimi bo zakorzenionymi w autentycznej, twórczej miłości Boga.

Najprawdopodobniej to jest ta przyczyna dla której tylu ludzi z całej Polski przyjeżdża żeby

się z nimi spotkać i pracować. Ludzie wyczuwają autentyczność i szczerość życia Sawickich, a dodam jeszcze, że mają oni fantastyczne poczucie humoru i są niezwykle pogodni na co dzień.

Tych dwoje, Ola i Marcin, małżeństwo jakich mało, rodzice siedmiorga dzieci dokonują też pięknych rzeczy na poziomie rodziny. Znajdują czas dla wszystkich swoich pociech i dla siebie jako pary. Regularnie wyjeżdżają na swoje sam na sam, pamiętając o rocznicach, wspólnie się modlą, starają się aby każde z ich dzieci było dopieszczone razem i osobno. Wspólnie czytają, spotykają się, dyskutują, podróżują i angażują dzieci w przeróżne obowiązki domowe.

Nieraz zastanawiając się nad istotą męskości i kobiecości przychodziła mi do głowy rodzina Sawickich, gdzie czuje się ciepłą, wrażliwą siłę mężczyzny i niezastąpioną delikatność matki i żony, bez pomocy której Marcin nie mógłby dokonać aż tak wielu wartościowych rzeczy.

Z całą pewnością rodzina Sawickich ma swoje wewnętrzne napięcia, ale owoce, które już widać i które każdy może jakby skosztować są imponujące.

Napisałam im laurkę i pewnie będzie dużo żartów i żarcików i sporo śmiechu na ten temat, ale nic na to nie poradzę – tak ich czuję i cieszę się niezmiernie, że drogi mojej rodziny gdzieś się skrzyżowały z ich drogami. Patrząc na nich mam wrażenie, że szczęście jest możliwe, tu i teraz, oraz że ma ono źródło nie w tym świecie- tzn. ma korzeń w Bogu, ale kwiat, jako konsekwencja, roztacza swoją woń w materialnym świecie.

Dzięki Sawickim i ludziom im podobnym, których coraz więcej poznaję poprzez ED, ale nie tylko, uwierzyłam w szczęście i uważam, że jest ono możliwe dla każdego człowieka, a więc też dla naszych dzieci. Szczęście nie jako stan, ale jako niestrudzone poszukiwanie i dobra walka, która będzie łączyć ludzi a nie dzielić. Zawsze łączyć.

Jeśli szczęście pojmowane jest jako sukces finansowy, osobisty czy zawodowy, to dobra edukacja – każda przyzwoita szkoła czy jej forma, np. Edukacja Domowa są w stanie sprostać temu zadaniu. Dobrze wykształcony człowiek ma lepszy start w społeczeństwie niż ten , który takiej edukacji nie mógł otrzymać.

Jeśli jednak szczęście rozumie się w kategoriach walki i pracy u boku Boga, to edukacja, nawet najlepsza, w tym też Domowa to tylko środki, drogi i etapy, jedne z wielu przez jakie człowiek przejdzie uczestnicząc w wielkiej, nieznanej a czasem groźnej przygodzie, która nazywa się życiem.

Współpracując z wieloma rodzinami ED miałam możliwość zaobserwowania różnych postaw – od tych nastawionych na sukces ziemski i tych otwartych na Boga. Postawy te przenikają się i ewoluują ponieważ rodziny ED spotykają się ze sobą, rozmawiają i inspirują się nawzajem. Stanowią jakąś wspólnotę.

Po trzech latach aktywnej ED i roku biernej sami jesteśmy innymi ludźmi. Otworzyliśmy się na przygodę z Bogiem. Edukacja Domowa nie jest w żadnym razie ruchem religijnym. Wręcz przeciwnie. Poglądy ludzi ED są bardzo, bardzo różne i często odległe od siebie, ale właśnie ta różnorodność okazała się dla nas kluczem do żywo przeżywanej wiary.

Powiedziałabym tak, to nie Edukacja Domowa sama z siebie doprowadziła nas akurat do tego punktu. To raczej Bóg nas szukał jako rodziny (ciągle szuka) i w odpowiednim momencie podsunął przynętę a my ją złapaliśmy.

Edukacja Domowa nie uczyniła też naszych dzieci szczęśliwymi. Nasi nastoletni chłopcy prowadzą ciężkie duchowe walki a nam rodzicom czasem brakuje wyczucia i mądrości, żeby im skutecznie pomóc. Szukają swojej tożsamości a to jest bolesny proces i każdy nastolatek i jego rodzic musi przez to przejść. Wchodzimy też w kolejny etap naszego życia. Chłopcy wracają do szkoły, bo taki przyszedł dla nas czas. Znowu nieznane i znowu pewnie walka. Oby nie ustać w modlitwie. Bogu dzięki za Edukację Domową. Ona jest rzeczywiście pewnym stylem życia i myślenia, jest przygodą, wyborem i drogą, dla nas jedną z wielu na których się znaleźliśmy, a pojawią się nowe.

3 komentarze:

  1. POtężny tekst, dziękuję, Danusiu. Dorota K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam gorąco i całuję !
    Właśnie odkryłam Wasz blog, będę tu zaglądać :)
    Dzięki za serce Danusiu, dobrze się Ciebie czyta :)
    Aga K. Szczecin
    Ps. Kusicie tym angielskim w Krakowie u Was, oj kusicie ! Chciałabym przyjechać z dziewczynkami !

    OdpowiedzUsuń
  3. Danusiu, Zbyszku
    piszcie Kochani, piszcie. A dla lepszej motywacji ;) nominuję Was do One Lovely Blog Award.
    Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń