niedziela, 6 marca 2011

Nauczyciel dialogu

Nauczyciel dialogu

Wstęp – refleksja sentymentalna

Listopad 2010

Dostałam telefon z Warszawy, że na początku grudnia odbędzie się konferencja pod hasłem „Nauczyciel Dialogu”, którą organizuje Akademia Pedagogiki Specjalnej i potrzebują kogoś z Edukacji Domowej na dwadzieścia minut wykładu. Temat mnie bardzo zainteresował. Zaczęłam się zastanawiać nad rolami jakie pełnię w życiu. Jestem żoną, matką, rodzicem Edukacji Domowej (ED), nauczycielem szkoły Montessori i egzaminatorem ED. Każda z tych ról stwarza sytuacje wyzwalające bardzo różne typy dialogów.

Wychowałam się w środowisku, w którym dominowało przekonanie że „dzieci i ryby głosu nie mają.” Najlepiej było nie wchodzić w żadne dyskusje z wszystkowiedzącymi dorosłymi. Oni sami nierzadko toczyli „dialogi na cztery nogi” przy butelce alkoholu. Na naszej ulicy było w sumie trzynaście domów, w których, jak policzyłam mieszkało siedmiu alkoholików (teraz ci wszyscy pijący już nie żyją ). W mojej klasie uczyło się jedenaścioro dzieci, z czego pięcioro to były dzieci z rodzin alkoholowych. Taka była rzeczywistość jednej z dzielnic Krakowa oddalonej trzy kilometry od Wawelu.

Zadaję sobie pytanie, na ile moje pokolenie, które ciągle tworzy aktywne kadry nauczycielskie rozwiązało swoje własne problemy, odziedziczone po komunie i jak nauczyło się działać w nowej dla niego rzeczywistości kapitalistycznego wyścigu.

Jednym z nieuświadomionych mechanizmów w psychice człowieka DDA ( Dorosłe Dziecko Alkoholika ) jest przymus kontroli sytuacji i osób – poczucie, że bez niego świat się zawali i nikt inny sobie z tym czy innym zagadnieniem nie poradzi. Często taka osoba gra pierwsze skrzypce, nie biorąc jednak pod uwagę potrzeb innych ludzi.

Nie ma się co dziwić. W rodzinie alkoholika nikt nie dba o potrzeby dziecka i jest ono niejako opuszczone przez obojga rodziców, ponieważ jeśli np. ojciec pije, to matka jest zazwyczaj psychicznie współ uzależniona i też nie stanowi oparcia dla syna czy córki. W związku z tym dziecko musi sobie samo radzić i jeszcze nierzadko pomagać rodzicom. Stąd ta w późniejszym życiu niechęć do „puszczenia steru”. Utrwala się przekonanie, że nikomu nie można ufać, trzeba liczyć tylko na siebie i najlepiej mieć wszystko pod kontrolą, żeby nie narażać się na przykre niespodzianki ze strony innych osób.

Czy nam to czegoś nie przypomina, np. w polityce, szkolnictwie, służbie zdrowia itp. ?

Ta niechęć do słuchania się nawzajem i współpracy, te ciągłe narzekania, starcia i kłótnie. Oto sytuacje aż za dobrze nam znane. Fikcja i zwyczajna głupota święcą tryumfy w wielu dziedzinach. A przecież ludzie potrzebują się nawzajem, potrzebują dialogu i nie może być inaczej, bo człowiek jest stworzony do wspólnoty, współpracy i miłości, a nie samotnego współzawodnictwa podszytego lękiem.

Nie chcę przez to powiedzieć, że wszyscy Polacy w średnim wieku to dzieci alkoholików, ale pragnę zwrócić uwagę na fakt, że przez kilkadziesiąt lat żyliśmy w bardzo patologicznej, komunistycznej rzeczywistości i odpowiedzialność za „posprzątanie” tak naprawdę jest indywidualna – każdy pojedynczy rodzic, dyrektor i nauczyciel odpowiada za to, co mamy.

Dopóki się kłócimy to nie jest jeszcze tak źle – dialog jest zachowany. Może on być nieprzyjemny, czy raniący ale poprzez samo swoje istnienie rodzi nadzieję na porozumienie.

Poważny problem zaczyna się kiedy strony milczą, unikają się i chowają głowę w piasek. Tworzenie fikcji, rozmyta odpowiedzialność i ciągłe powoływanie się na przepisy, chociaż zdrowy rozsądek podpowiada zupełnie co innego, to zjawiska, które mnie jako rodzica ED dotykały i irytowały najbardziej.

Moja teoria dialogu.

Po refleksji dotyczącej zamierzchłych czasów mojego dzieciństwa i młodości odpowiadam sobie na kilka pytań, dotyczących natury dialogu w moim subiektywnym rozumieniu i dochodzę do następujących wniosków:

Dialog nie jest:

-milczeniem

- unikiem

- ucieczką

Dialog jest:

- konfrontacją – przyjemną lub nie

- współpracą

- spieraniem się

- przekonywaniem do swoich racji

Dialog może doprowadzić strony w nim uczestniczące do: podjęcia odpowiedniego kompromisu, rozwiązania jakiejś sytuacji lub głębszego zrozumienia jakiegoś zjawiska.

Z drugiej strony rozmowa może też doprowadzić do frustracji, czy rozczarowania, ale dopóki ona ma miejsce istnieje też nadzieja na porozumienie, jak wspomniałam powyżej.

Dialogi toczą się na różnych płaszczyznach.

a) płaszczyzna autorytarna

„Ja wiem lepiej, jestem tu mistrzem – jeśli chcesz osiągnąć X musisz zrobić Y – albo się dostosujesz, albo nie zawracaj mi głowy”

Uczestniczyłam w tego typu dialogach wielokrotnie jako uczennica czy studentka. Z reguły odbierałam je pozytywnie jako szczere i konkretne. Wiedziałam czego mogłam się spodziewać, a niektórzy nauczyciele typu autorytarnego rzeczywiście budzili mój szacunek z powodu ich fachowości (zwłaszcza na studiach).

b) płaszczyzna manipulacji

Dialogi tej płaszczyzny mają w sobie elementy interesowności, oceniania, krytyki, pochlebstwa, udawania, przybierania maski, wykrzywiania rzeczywistości i kłamstwa.

Np. ktoś przedstawia racje, którym przeczą jego uczucia. Nawet sam przed sobą nie chce ich ujawnić. Wciąga rozmówcę w dialog, w którym wyczuwa się fałsz i sprzeczność, ale nie można niczego udowodnić. Przegrywa się z intelektem manipulatora i przy próbie kontrargumentacji rozmówca często wychodzi na tak zwanego osła. Pomimo, że intuicja rozmówcy bije na alarm, to daje się on wciągnąć w szkodliwy dla niego dialog , pełniąc tym samym rolę bezsilnej ofiary.

Któż się z tym nie spotkał lub sam nie prowokował podobnych dyskusji.

Doświadczałam tego typu dialogów ( jako ofiara i też manipulator) w różnych sytuacjach: jako pracownik, przełożony, żona, matka czy w rozmaitych interakcjach szkolnych.

c) płaszczyzna wołania o pomoc

Dziecko woła o pomoc, ale robi to za pomocą ataku i awantury, a rodzic czy nauczyciel nie wyczuwa prawdziwego podtekstu i odpowiada atakiem na atak, a jeśli sytuacje się powtarzają, rodzi się obustronna niechęć, brak porozumienia, wzajemnej akceptacji i wreszcie utrata zaufania.

Dygresja z własnego doświadczenia

Mam przyjemność lub jak kto woli nieprzyjemność posiadania krnąbrnego charakteru, niewyparzonego języka, jestem porywcza, roztrzepana i chaotyczna. Miałam wrażenie, że zdecydowana większość ludzi, z którymi się stykałam w dzieciństwie i młodości, w tym też moi najbliżsi i nauczyciele, całymi latami nie widziała we mnie nic poza „nagannym zachowaniem”.

Moja intuicja wyczuwała „beton” w sercach ludzi, którzy byli wtedy odpowiedzialni za kształtowanie mojego charakteru. Pod hasłem „beton” rozumiem brak wrażliwości na drugiego człowieka i to jeszcze dziecka. Nauczyciele notorycznie spóźniali się na lekcje, używali nazwisk zwracając się do uczniów, wrzeszczeli na nich, upokarzali i opowiadali bzdury o „zgniłym” kapitalizmie i cudownym Związku Radzieckim a wszystko to pachniało nieszczerością. W domu było nie lepiej. W słowniku rodzinnym brakowało słów – dziękuję, proszę, przepraszam. Z kolei moje metody rozbijania ich „betonu” poprzez awantury, bunt i krnąbrność były tak naprawdę utkane z tej samej materii i niejako zmuszały dorosłych do kontrataku. Moje zachowanie było krzykliwe i momentami bezczelne.

Minęły lata zanim dostrzegłam swój osobisty wkład w zło, jakie miało miejsce w moim środowisku, a odkrycie to pomogło mi „przytulić” wszystkich moich rodzinnych i pedagogicznych towarzyszy dzieciństwa i młodości z całą miłością na jaką mnie tylko było stać. Poprzez przytulenie rozumiem przebaczenie, które otwarło mi drogę do odpowiedzialności za swoje własne życie.

Jeden z moich nastoletnich synów, dziedzic mojego charakteru, przerabia tę samą lekcję, tak w szkole jak i w domu. Domaga się bezwarunkowej miłości i jakby ideału w każdym szczególe za pomocą awantur, tak jak ja kiedyś. Chociaż zdarza mi się jeszcze zareagować na jego krnąbrność według starych schematów, czyli odbijam piłeczkę, to jednak fakt, że istnieje u nas w rodzinie dialog i modlitwa, sytuacja wydaje się mieć inny klimat – bardziej ludzki.

Wniosek

Dostrzeżenie w młodym człowieku ( dziecku, uczniu……) czegoś więcej niż tylko zachowań i określonych zdolności, lub ich braku, wymaga nie lada wysiłku ze strony rodzica czy nauczyciela. Z kolei, ten np. dorastający nastolatek, też musi podjąć wewnętrzną decyzję w kierunku przebaczenia i współpracy. Obie strony potrzebują dużej pokory i nieustannej zdolności do kwestionowania swoich własnych mądrości, opinii i przekonań dla dobra większego niż kawałek własnego nosa. Właściwa komunikacja wymaga sporo wysiłku i czasu, a i tak nie wszystko jest w mocy człowieka. Zdolność do bezwarunkowej akceptacji i przebaczenia to dar samego Boga.

Czasem aż drżę na myśl, jaka odpowiedzialność spoczywa na rodzicach i nauczycielach. Nadużycia na tych polach to igranie z samym Stwórcą, a mimo to igramy.

Osobiście nie wierzę w odpowiedzialność zbiorową.

Wierzę w indywidualną pracę u samych podstaw i odkrywam, że łatwiej jest nauczyć się wilkowi o gwiazdach, niż pochylać się z pokorą nad sobą, rodziną i swoim miejscem pracy.

d) płaszczyzna miłości

Jest wreszcie płaszczyzna na której rozmówcy rozwijają pełnię swojego człowieczeństwa.

„Jestem zaangażowany w dialog z tobą z miłości do ciebie, jestem aby ci służyć, rozumieć cię i akceptować, szanować, wybaczać i pomóc.

Jesteśmy dla siebie wzajemnym darem – ja dla ciebie, ty dla mnie. Potrzebujemy się żeby wzrastać”.

Niezłe, co ?

Pozwolę sobie na mały rym częstochowski z czystej radości tworzenia rymów.

„ Tak nam dopomóż Boże, bo bez Ciebie ani rusz…..a jak dużo masz Panie takich światłych dusz?”

„Cóż - nie twoja to rzecz, najpierw swoje serce skrusz”

Mój teoretyczny podział nauczycieli

Powyższe rozważania doprowadziły mnie do punktu, w którym wzięłam pod lupę swój wyuczony i praktykowany na różne sposoby zawód.

Kiedyś spytałam swojego syna o nauczycieli w jego nowej szkole.

– No wiesz- powiedział- tacy po prostu skamieniali.

Po prostu.

Innym razem spytałam o nauczyciela X .

- Pani Y powiedziała o niej, że X nie ma doświadczenia i nie wie jak uczyć, ale ja wolę panią X o wiele bardziej niż Y. X jest młoda i nie czuć w niej jeszcze tej nadętości nauczycielskiej.

Mając w pamięci wypowiedzi mojego dziecka, podzieliłam pedagogów na martwych ( jak ktoś woli inną nazwę to może być - skamieniałych) i żywych.

W rzeczywistości w każdym z nas jest trochę tego, trochę tego. Martwy i żywy to dwie skrajności, pomiędzy którymi balansujemy.

Charakterystyka nauczyciela „żywego”

Nauczyciel żywy to osoba bez maski, szczera, świadoma swoich braków i wad, których posiadanie jednak nie przeszkadza jej, aby miała silne poczucie własnej wartości. To ktoś, kto niczego nie musi udowadniać, niczego ukrywać i czegokolwiek projektować na ucznia.

To człowiek empatyczny i autentyczny, umie przeprosić i przyznać się do błędu.

To człowiek pasji i entuzjazmu ale też człowiek niedoskonały i omylny, pogodzony wszakże ze swoją własną- ciemną stroną. U niego dialog miłości będzie normą, czasem dialog autorytarny, ale nigdy manipulacyjny.

Manipulacją będzie się brzydził z szacunku do siebie i ucznia.

Charakterystyka nauczyciela „martwego”

Nauczyciel martwy to mistrz udawania, egocentryk i tchórz, który wini za wszystko czynniki zewnętrzne np. programy szkolne, przepisy, rodziców, uczniów, słabe pensje itp. a jego praca polega na ślizganiu się po bezpiecznym torze uległości wobec systemu. U niego dominujący będzie dialog manipulacyjny.

Nie chcę nikogo obrazić. Ten mój teoretyczny podział, to próba uchwycenia skrajności, aby mieć jasność w jakim obszarze się poruszamy, każdy dla siebie. Sama jestem nauczycielem i dużo mi brakuje.

Dialog w rodzinach ED

Większość rodziców ED, których znam, to ludzie z pasją, ludzie kreatywni, kolorowi i nietuzinkowi, ale niekoniecznie doskonali, więc się z dziećmi ścierają, spierają, czasem kłócą, po czym przepraszają, uzgadniają stanowiska, negocjują i osiągają kompromisy, ewoluują w poglądach, zmieniają się, docierają i rozwijają. Dialog w tych rodzinach jest z reguły bardzo dynamiczny.

Oczywiście, to jest moje wrażenie, być może też i projekcja dokonana na podstawie doświadczeń z własnego podwórka, a dotyczy grupy zaledwie kilku zaprzyjaźnionych ze sobą rodzin. W kilkudziesięciu innych rodzinach, z którymi się spotykam na zjazdach ED lub egzaminach, mogą panować zupełnie inne mechanizmy komunikacji.

Dialog w mojej rodzinie.

ED pozwoliła mi lepiej poznać własne dzieci, ich słabości, talenty i potrzeby. Nie ośmieliłabym się mówić, że je świetnie znam, ale na pewno lepiej, niż w czasie kiedy chodziły do szkoły. Wtedy tonęłam w domysłach i nie byłam w stanie obiektywnie ocenić pewnych sytuacji oraz rozpoznać niektórych problemów.

Przebywanie ze sobą cały dzień spowodowało szereg różnych interakcji rodzinnych i to zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Pokonaliśmy wspólnie wiele trudności, rozwiązaliśmy sporo problemów, ale cały czas jesteśmy rodziną w procesie. Nic nie jest zakończone, nic nie jest oczywiste i super łatwe, chociaż chyba łatwiejsze niż było, bo bardziej świadome.

Moja wizja edukacji różni się znacznie od tego, czego oczekują dzieci. W związku z tym każdy z nas musi się uzbroić się w cierpliwość oraz pokorę i starać się o porozumienie na drodze negocjacji.

Chłopcy mierzą się też z tematem różnic światopoglądowych, nawet w obrębie naszej własnej rodziny. Znalezienie wspólnej płaszczyzny porozumienia i akceptacji pomiędzy stanowiskiem katolickim, po mojej stronie i wolnomyślicielskim po stronie męża, przy dwóch skrajnych typach rodzinnych charakterów /introwertyczno- intelektualnym ( mąż i młodszy syn) oraz ekstrawertycznym- uczuciowym i artystycznym( starszy syn i ja )/ nie jest łatwe, a nawet powiem mocniej, trudne do kwadratu. Sytuacja jednak zmusza nas do wyjścia poza podziały i doktryny, co ma szansę zaowocować w przyszłości tolerancją i rzeczywistą akceptacją człowieka jako takiego, bez względu na jego wyznanie czy rasę.

Rodzic nie może dać dzieciom nic więcej ponad to, kim jest, więc konfrontując się ze światem swoich dzieci również i on poznaje siebie samego. Wszyscy tak naprawdę uczą się od siebie nawzajem wkładając w to wiele trudu i wypatrując z nadzieją jakiś owoców miłości.

Ten właśnie proces komunikacji jest dla nas najpiękniejszym darem, który zapoczątkowała decyzja „pójścia na całość” w Edukację Domową.

Na początku drogi wydawało nam się, że dzieci muszą umieć to i tamto i jeszcze nie wiadomo co. Po trzech latach widzę, że to, co ma największą wartość to TWORZENIE ŻYWYCH RELACJI w rodzinie po to, żeby dzieci jak najszybciej przecięły „pępowinę”, ucząc się przebaczenia i tolerancji używając trzech magicznych, a zarazem jakże prostych słów – przepraszam, dziękuję i proszę.

Starszy czternastoletni syn, Krzyś, po prawie trzech latach nauki w systemie nauczania domowego, w tym roku poszedł do gimnazjum dla niedowidzących i kontynuuje naukę gry na organach w szkole muzycznej. Jego historia to temat na inny bardzo długi artykuł, więc tu tylko wspomnę, że dialog rodzinny, zapoczątkowany przez ED trwa nadal, a skutki chodzenia do szkoły nie są już dla niego tak negatywne, jak to było wcześniej, ponieważ może już w nas mieć oparcie. Uczymy go też dystansu w stosunku do rzeczywistości szkolnej.

Dwunastoletni Staś kończy trzyletni okres nauczania domowego i od września pójdzie do jakiegoś małego, przyjaznego mam nadzieję gimnazjum, chyba, że zmieni zdanie.

Co nam dała Edukacja Domowa.

1) Odkrycie zdolności muzycznych Krzysia i zdecydowany wzrost jego poczucia własnej wartości, chociaż rany zadane wcześniej tak przez szkołę jak i przez nas, rodziców, nie są jeszcze do końca zagojone.

2) Swobodę dla Stasia w poszukiwaniu i odkrywaniu jego lotniczych zainteresowań. Staś coraz śmielej marzy o zawodzie pilota, a ja staram się z tym oswoić.

3) Gromadzimy się co wieczór całą rodziną na około półgodzinnym spotkaniu, na którym modlimy się i czytamy jakiś fragment tekstu z Biblii. Nasza modlitwa ma swoisty rytuał, bo jak wspomniałam wcześniej, nasze niektóre poglądy w ogóle się nie stykają, więc musimy dbać o zaspokojenie potrzeb wszystkich. Potem, albo czytamy wspólnie jakąś książkę, albo rozmawiamy, albo dyskutujemy na jakiś temat lub dzielimy się tym, co się wydarzyło, albo urządzamy „public speaking” na różne, czasem bardzo nietypowe tematy.

Prawie co dzień musimy się przepraszać i w ogóle wszystko jest niedoskonałe, a czasem śmiechu warte, ale dialog istnieje. Bywa, że spokojna rozmowa nagle zamienia się w normalną kłótnię. Punktem zapalnym często bywają jakieś bzdury, a podłoże stanowi fakt, że, ekstrawertyczny Krzyś ma trudności, żeby pojąć zwięzłe, skryte i lakoniczne osobowości taty i brata, a oni z kolei nie mogą zrozumieć jego nadmiernej ekspresji i niektórych zachowań. Ja sama, ze sfrustrowanej matki zmieniłam się w mediatora, czasem też sfrustrowanego, ale coraz więcej we mnie radości i nadziei, a nawet pewności, że Chrystus Pan dowodzi naszym oddziałem „Pajaców”. Jeśli kiedyś uda nam się osiągnąć łagodną harmonię w rodzinie i osiągnąć dystans do siebie samych, z osobna i w komplecie, to wtedy uwierzę, że Chrześcijanie i Muzułmanie nie będą musieli wyciągać szabelek, aby wywalczyć porozumienie i zapanuje pokój i zgoda. Wierzę, że kiedyś tak się stanie, ale droga do tego może być trudna, długa i wyboista, tak jak w naszej rodzinie.

4) Dzieci doświadczyły, że jako rodzice podejmujemy wyzwania i mam nadzieję, że z czasem to docenią, albo uznają za normę. Oby tak było.

5) Synowie są coraz bardziej samodzielni, chociaż zdarza się, że ta ich samodzielność pozostawia jeszcze wiele do życzenia.

6) Rozpracowaliśmy sporo mechanizmów, które nas blokowały czy wręcz hamowały w swobodnym i twórczym traktowaniu materiału edukacyjnego. Np. strach przed egzaminami i przymus ogarnięcia podstaw programowych, do których nas w ogóle nie ciągnęło. Teraz odczuwam dużo większy luz w związku z tym. Wiedza to kategoria „mieć”, a cała trudność polega na tym, aby przede wszystkim „być”. Świadomość tego faktu pozwala na ustalenie priorytetów.

7) Przez całe niemal liceum, rok po roku, groziła mi dwója z matmy i fizyki a teraz prawie, że śmigam z zadaniami matematycznymi, włącznie z klasą szóstą (dalej już nie mam pojęcia.) Oczywiście, bez kalkulatora ani rusz, ale satysfakcja jest..……….

8) Poznaliśmy wspaniałe rodziny. Możemy się uczyć od siebie nawzajem i inspirować.

9) Podróżujemy na zasadzie wymian i wzajemnych odwiedzin, co buduje ciepłe więzi międzyludzkie.

Czy czegoś żałuję ?

Owszem.

Żałuję że nie wiedziałam o ED wcześniej. Najlepszy okres na ED, to według mnie pierwsze lata szkolne, które pozwalają rodzicom na spokojne poznanie własnych dzieci i przygotowanie ich do wyzwań życia. Nawet, jeśli ED jest tylko dwu lub trzy-letnim epizodem w życiu rodziny, to i tak korzyści są ogromne. Rodzina poznaje sporo wewnętrznych mechanizmów, które nią rządzą, a często są nieuświadomione. Dopóki człowiek nie widzi co ma zrobić czy poprawić, to się miota. ED jest lustrem – nic się tu nie ukryje.

Niektóre dzieci chcą pozostać w systemie domowym przez okres gimnazjum , lub nawet liceum, inne nie. To zależy od bardzo wielu czynników, ale to temat na inny artykuł.

Przykłady różnych dialogów, jakie prowadziłam w sytuacjach rodzinno – szkolnych.

10 11 2010 – rozmowa z Krzysiem po ćwiczeniu na pianinie.

Ambitna mama- mało dzisiaj zrobiliśmy, prawie nic.

Krzyś – coś ty, miło spędziliśmy czas, bez awantury, napisaliśmy melodię i poćwiczyliśmy. Wykazałem się dziś wyjątkową pokorą.

Mama – …………….zaimponowałeś mi tym spojrzeniem na sprawę.

Przykład typowego dialogu jakiego doświadczyłam w tzw. normalnej szkole państwowej.

Cytat z opinii psychologa „ Badania wykazały głęboką dyskalkulię – u ucznia występuje obniżenie zdolności matematycznych dużego stopnia …..W czasie pracy obserwuje się chwilowe zahamowania w myśleniu i działaniu. Towarzyszy temu znaczne osłabienie widzenia .”

Matka – co możemy w tej sytuacji zrobić ?

Nauczyciel – no wie pani, nas obowiązują podstawy programowe. Takie są przepisy. Poradnia nie pisze z jakiej książki go mamy egzaminować i jaki dokładnie materiał realizować. W przepisach OKE (Okręgowa Komisja Egzaminacyjna) dzieci z dyskalkulią obowiązuje „Matematyka z plusem „ lub inny normalny podręcznik, tylko na mierny.

No cóż- nauczyłam się tej matematyki, poznałam od podszewki możliwości matematyczne mojego dziecka i to nie ten problem. Rzeczywiście brakuje odpowiedniego programu, podręcznika, metod itp.dla dyskalkulików, ale dlaczego dzieci mają padać ofiarą niewydolności systemu. To co proponuje OKE to czysta fikcja! Jeśli ludzie systemu nie potrafią sobie poradzić z problemem, co rozumiem, to przynajmniej niech nie wymagają cudów od dziecka.

Nasza pani od matematyki była dobrym, życzliwym człowiekiem i po wstępie teoretycznym o przepisach zdaliśmy na mierny. Na dwadzieścia cztery zadania testu Krzyś nie ruszył ani jednego, ale jakoś zaliczyliśmy i fikcji stało się zadość. Przepisy mogły poczuć się zadowolone, bo to przecież dla nich odgrywaliśmy wszyscy szopkę. Podobne, „matematyczne” klimaty panowały też w innych szkołach, w których realizowaliśmy ED.

Może warto, żeby urzędnicy oraz twórcy przepisów i programów szkolnych posłuchali nauczycieli praktyków, a oni z kolei wzięli pod uwagę to, co mówią do nich psycholodzy.

Przykład dialogu przeprowadzonego w szkole X.

Tata – córka w tym roku wchodzi w homeschooling. Jest w szóstej klasie. Nic się nie nauczyła w szkole z angielskiego, nienawidzi go i boi się go.

Nauczyciel – odblokujcie dziecko, nie twórzcie fikcji, startujcie od podstaw…..

Po roku dziewczyna była na poziomie klasy III, ale był to świetnie przygotowany grunt. Dostała piątkę i cieszyła się.

Według norm i przepisów powinna była napisać test z poziomu klasy szóstej, a nie trzeciej, z którego bez wątpienia nie miałaby szansy na więcej niż mierny. Ona sama miałaby kolejny powód do niechęci w stosunku zarówno do przedmiotu jak i egzaminatora.

Nauczyciele bez przerwy muszą dokonywać wyborów między dobrem ucznia a przepisami, które mają się często nijak w stosunku do rzeczywistości.

Rozmowa z mężem w pieleszach.

Mąż – nakładasz sobie cenzurę, jak piszesz coś dla kogoś czy jesteś szczera?

Żona, czyli ja – po wczorajszej awanturze z naszym nastolatkiem chyba sobie nałożę.

Mąż – jak się pisze do kajecika, to jeszcze człowieka stać na szczerość, ale tak dla kogoś….. ……można popaść w mesjanistyczny ton i polukrować sprawy.

Żona - tak…………….a tu „rzeczywistość skrzeczy”………

Dialog męża i żony po zakończonym obozie w Krzyżówkach.

( Od pięciu lat organizujemy edukacyjne obozy z angielskim, plastyką, czasem chemią, zajęciami z komunikacji i innymi rzeczami, na które przyjeżdżają różne polskie, niemieckie i angielskie rodziny, często bardzo „kolorowe”.)

Mąż - pani Jola z przybranymi wnuczkami była po prostu niesamowita. Wszyscy dyskutowaliśmy o wzniosłych sprawach a ona jedna widziała, że trzeba umyć gary i pozamiatać. Robiła to bez słowa skargi czy żalu, a na koniec to właśnie ona okazała największą wdzięczność, że mogła pobyć z nami i wnuczkami na takim osobliwym obozie.

Żona – nieraz podpatrywałam jak ona te przybrane wnuczki traktuje. Chciałabym doświadczyć tyle ciepła, czułości i humoru przez cały rok co one w godzinę.

Mąż –wiesz, że studiowałem z jej córką. Ona do tej pory ma potężny szacunek do matki.

Ku św. pamięci Czesia Droździewicza, nauczyciela – legendy, uczącego gitary klasycznej w krakowskiej szkole muzycznej na Basztowej.

……………po awanturze u pani dyrektor …………….

Uczennica, czyli ja – co to pan za papierzyska wypełnia ?

Czesiu – nauczyciele się dzielą na tych co wypełniają dzienniki i na tych co uczą, ale jestem przyparty do muru, jak tego nie zrobię, to mnie w końcu wywalą z pracy ..…….

Uczennica – pójdę za panem jakby co….

Tak się stało, że Czesiek wtedy musiał zmienić pracę, a wielu z nas rzeczywiście poszło za nim do Domu Kultury pod Baranami ( nie znam w szczegółach prawdziwej przyczyny jego rezygnacji bądź wyrzucenia z pracy ).

Kilka lat później za jego trumną, w kondukcie żałobnym szły setki, setki ludzi.

Kochaliśmy Czesia za autentyczność. Był tym kim był, niczego nie udawał i nie oceniał. Miał pełno ludzkich wad ale też i wdzięku. U niego bycie nauczycielem znaczyło bycie człowiekiem, a bycie człowiekiem zlewało się z byciem nauczycielem. Jako jego uczniowie tworzyliśmy wspólnotę młodych, podróżujących i cieszących się muzyką i wzajemnym towarzystwem ludzi.

On nas po prostu kochał, a my jego i to wszystko.

”Czesiu, nauczycielu żywy, ciągle jesteś „żywy”, do miłego zobaczenia. „

Miałam przyjemność spotkać też i innych wspaniałych nauczycieli, może trzech, czterech…..,niewielu, ale ich autentyczność wystarcza mi na całe życie.

Moja wizja szczęśliwości na tym padole łezzz….….nie, poprawiam się –moja wizja szczęśliwości tam, gdzie wśród łez możliwa jest radość.

Chodzi o to, żeby stworzyć społeczeństwo dialogu miłości. Wtedy wszystko będzie współpracą i otwarciem się na drugiego człowieka.

Żyjemy na ziemi, a nie w niebie, więc musimy działać w rzeczywistości takiej jaka jest i z ludźmi takimi jacy są. Jednak, aby rzeczywistość się zmieniała musimy stworzyć sobie odpowiednią wizję i prosić Stwórcę o zatwierdzenie.

Np wyobraźmy sobie panią kurator lub minister z takim tekstem – „drogi kolego, nauczycielu, jesteś praktykiem, znasz się na rzeczy, stwórzmy coś, co wzbogaci duchowo i emocjonalnie naszych uczniów, bo to o nich chodzi. Niech będą twórczą wspólnotą dla dobra społecznego w naszej ojczyźnie. Nie musi to być wcale doskonałe, ale nie twórzmy fikcji. Dajmy też spokój różnym twórczym jednostkom, rodzinom czy szkołom. Raczej wspierajmy młode talenty i otwórzmy się na dzieci inaczej uzdolnione, którym przydzielono etykietki – dyslektyk, dyskalkulik, dysgrafik, itp. Nie musimy ich bez przerwy nękać testami, przepisami i nakazami. Pochylmy się nad ich potrzebami i predyspozycjami, aby wydobyć z nich „to coś” Jesteśmy po to, aby służyć człowiekowi, a nie systemom – np. politycznym, czy finansowym itp.”

Już ją lubię !

Skąd brać kadry dialogu miłości ?

- ich się nie bierze – nad nimi się pracuje !

1.Pokolenie wychowane w komunie musi zdać sobie sprawę z mechanizmów, jakie rządzą ich komunikacją i świadomie pracować nad zmianą negatywnych przyzwyczajeń.

2. Ważne, aby poszukiwać nowych metod pracy, prezentować twórczą postawę i otwartość na eksperyment, który raz wyjdzie , raz nie, ale wprowadzi życie do edukacji.

3. Dobrze jest uświadomić sobie własne obawy, np. strachu o posadę, przed dyrektorem, przed życiem itp. Kiedy już staniemy twarzą w twarz ze swoim strachem, możemy świadomie zdecydować, czy podążymy za nim, czy może jednak nie.

4. Kolejna istotna rzecz dla nauczyciela to świadomy wybór drogi - albo w kierunku ucznia/czyli drogi pełnej ryzyka i walki/, albo w kierunku przepisów i świętego spokoju.

Czasem wybór jest dramatyczny.

Przypominam sobie swojego profesora od filozofii, którego komunistyczne władze filii Uniwersytetu Śląskiego zwolniły z pracy z powodów ideologicznych, chociaż profesor był z przekonania marksistą i właściwie o co poszło…….

Cóż, profesor był wspaniałym, bezkompromisowym człowiekiem, cieszącym się wielkim szacunkiem wśród studentów, którzy mu wybaczali ten marksizm dla jego autentycznego „być”. Nie znam szczegółów jego zwolnienia z pracy, pamiętam tylko szok jaki przeżyliśmy, kiedy się o tym dowiedzieliśmy. Był to typ „marksisty”, za którym warto było iść.

Rodzice ED, to też ludzie odważnych, bezkompromisowych wyborów.

5. Warto ustawić priorytety i warto zadać sobie pytanie, czy uczeń ma „wiedzieć” czy ma raczej „zarazić się” autentycznością życia i osobowością nauczyciela, co może mu pomóc nauczyć się „być.”

„ Być” to nie tylko dobre maniery, posłuszeństwo, uprzejmość itp. „Być” to wolność ducha, odwaga i niezależność.

Czy nauczyciel ma być maszyną do podawania wiedzy ? Jest ciągle wielu nauczycieli, którzy na lekcjach dyktują i dyktują……….jak za króla Ćwieczka. Co jest z naszym entuzjazmem do życia ? Ktoś kto ma pasję, nie dyktuje- tylko ”zaraża radością”.

Zakończenie

Kimże jest zatem ów nauczyciel dialogu ?

To nauczyciel „żywy”, odpowiedzialny za to kim jest, zaangażowany w dialog miłości, a przynajmniej ten, który chce takim być i pracuje nad tym z całą gorliwością na jaką go stać. To ktoś, kto się nie usprawiedliwia systemem, przepisami, pensją itp., tylko z całą premedytacją pochyla się nad uczniem, człowiekiem i robi swoje w obrębie rzeczywistości, która go otacza.

Nauczycielem dialogu może być każdy człowiek.

Pozwolę sobie zadać ostatnie pytanie,- a jak ty Danko zamierzasz się przyczynić do szczęśliwości wspólnej ?

- praca, praca u podstaw - najpierw nad sobą, potem nad rodziną, potem nad miejscem pracy………….

Grudzień 2010

Syn łamie sobie szczękę na nartach. Bolesny, trzygodzinny zabieg, wielogodzinny ból po ustąpieniu znieczulenia, żelazny pancerz na zębach, cisza szpitalnych korytarzy, jedzenie za pomocą rurki przez miesiąc, rozmowa z człowiekiem o wyglądzie stwora z Narni, zniszczonego przez raka języka…… i o duszy….bardzo pięknej, pogodnej, łagodnej i pełnej wiary.

O jak trudno „być” przy dziecku, które cierpi………..…..

Słyszę wewnętrzny głos, ten sam co we Włoszech.

- czy rzuciłabyś dla Mnie wszystkie fajerwerki świata ?

- tak – brzmi odpowiedź – co zechcesz.

- to tkwij przy rodzinie.

- praca, praca u podstaw



Danka Borys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz