czwartek, 15 września 2011

Nasz 13 letni syn o Edukacji Domowej

Edukacja Domowa

Artykuł 13 letniego chłopca uzdolnionego muzycznie – Krzysia Borysa. Gdyby nie Edukacja Domowa jego zdolności muzyczne najprawdopodobniej zostałyby pogrzebane.

Ku przestrodze rodziców, którzy mają tzw. najgorszych synów i córki i wierzą szkole, że tak jest. Każdy ma jakieś talenty. W wielu przypadkach szkoła ich nie potrafi odnaleźć, a nawet niszczy, jeśli uczeń nie pasuje do schematu.

Korekta tekstu dotyczyła tylko kropek, przecinków i błędów ortograficznych. Krzyś pisał artykuł z własnej woli.

Nazywam się Krzyś Borys i jestem synem Danuty i Zbigniewa Borysów. Uczyłem się w Edukacji Domowej przez trzy lata. Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie życiowe, dzięki któremu zobaczyłem, że można się uczyć poza murami szkoły, a na dodatek lepiej i ciekawiej. Zacznę jednak od mojej smutnej i przykrej przeszłości. Problemy zaczęły się już w zerówce. Trudno mi było nawiązać kontakty z kolegami i ciężko mi przychodziły nowe wiadomości.. Bardzo się stresowałem każdym dniem. W podstawówce było to samo. Klasa była wyjątkowo źle dobraną grupą. Składała się z tzw. orłów i tych bardzo słabych, głównie z rodzin patologicznych albo rozwiedzionych. Ja nie pasowałem do żadnej z tych grup. Byłem jako jedyny pośrodku. Traktowano mnie niemiło i poniżano moją godność. Nie miałem przyjaciół. Tego chłodu doświadczyłem też od nauczycieli, którzy wybierali sobie faworytów i nie liczyli się z moimi uczuciami. Ten koszmar trwał do roku 2007. Wtedy rodzice przepisali mnie do innej szkoły. Dobrze pamiętam pierwszy dzień w nowej klasie. Usiadłem w ostatniej ławce spodziewając się podobnego efektu co w poprzedniej szkole. Było jednak inaczej. Nawiązywałem znajomości i nie miałem żadnych wrogów. Bardzo polubiłem moją nową klasę. Czułem się tam jak ryba w wodzie, ale nie było idealnie. Nauka sprawiała mi coraz większą trudność, co martwiło rodziców i nauczycieli. Skierowano mnie do najgorszej poradni psychologicznej w mieście. Stwierdzono , że jestem całkowicie zdrowy i wystarczy, że się bardziej przyłożę do nauki i będzie dobrze. |Tak też zrobiłem, ale nie było kompletnie żadnej poprawy. Nadal sypały się pały i dwóje. Byłem jednym z najgorszych uczniów w klasie. Mama postanowiła walczyć dalej. Zapisała mnie do innej poradni psychologicznej. Stwierdzono głęboką dyskalkulię, dysleksję, dysgrafię i szereg innych. Co z tego, ulgi żadnej nie było. Znielubiłem szkołę do tego stopnia, że zdarzało mi się nawet symulować, że jestem chory. Szkoła mnie dołowała i zabijała moje marzenia. Aż tu nagle rodzice mi mówią, że jadą na konferencję do Londynu. Wrócili po paru dniach. Mama mi powiedziała, że w przyszłym roku uczymy się w domu. Na mojej twarzy było widać uśmiech od ucha do ucha i tak pożegnałem się z podstawówką – no może nie całkiem bo jeździłem na wycieczki klasowe. Edukacja Domowa była niezwykła. Już po pierwszych tygodniach stałem się bardziej radosny i nabrałem pewności siebie. Wtedy też rozpocząłem edukację muzyczną i szybko poczułem, że Pan Bóg dał mi do tego talent. Uczyłem się fortepianu metodą Suzuki – tzn. bez nut i szybko robiłem postępy. Właściwie to wcześniej zacząłem się uczyć, ale z nut i to było klapą. Pani mówiła, że nie ma się co pakować w muzykę, bo mi ciężko idzie i w ogóle. Mój brat grał już wtedy dwoma rękami, a ja miałem trudność zagrać nawet jedną. To się jednak zmieniło kiedy zmieniłem nauczycielkę i metodę na Suzuki. Mama wbiła w Internet- Suzuki Kraków i okazało się , że jej koleżanka z dawnych lat uczy tym sposobem i tak się zaczęło. Szybko wyprzedziłem brata w postępach muzycznych. Kiedy nie musiałem się skupiać na nutach mogłem zapamiętywać całe utwory albo pieśni kościelne o wiele szybciej i od razu w całości.

Pół roku później stałem się już uczniem szkoły muzycznej dla niedowidzących w Krakowie w klasie organów, chociaż bardziej mnie ciągnie fortepian.

Co do mojej edukacji ogólnej – Uczyłem się z mamą. Wstawałem około ósmej i zaczynałem naukę zazwyczaj o dziewiątej. Spędzałem około trzech do czterech godzin nad różnymi przedmiotami. Kładłem nacisk na angielski, który mi dobrze szedł, bo mama nie uczyła z książek, tylko wymyślała jakieś gry i inne sposoby niż w szkole. Gorzej było z matematyką, która cały czas sprawia mi potężny kłopot i nie lubię jej. Chodziłem na terapię biofeedbacku. Dużo mi ona dała, chociaż strasznie męczył mnie dojazd przez ruchliwe miasto. To odbierało mi chęć. Mijały dni i tygodnie. Czułem się bardzo dobrze w Edukacji Domowej. Zależało mi, żeby zdać do następnej klasy. Nadszedł ten straszny dzień egzaminów. Stresowałem się Miałem do zdania dwanaście egzaminów. Ostatni test…..…pani sprawdza….ja obgryzam paznokcie, a ona mówi – zdałeś do następnej klasy, uzyskałeś oceny – 4, 3, 5, 3…… i 2 z matematyki. Byłem wniebowzięty. Poszło mi lepiej niż kiedykolwiek w szkole. Nie mogłem przestać dziękować Bogu za to, że przeszłem. Po egzaminach pojechałem na Zieloną Szkołę z moją klasą. Zapamiętałem to jako jedno z najmilszych doświadczeń. Zbliżyłem się do moich kolegów, ale niestety już wkrótce miało zacząć się gimnazjum. Żyłem w napięciu i prawie się załamałem małą ilością punktów na sześcioteściku. Pocieszał mnie kolega, który później został moim najlepszym przyjacielem. Przyjaźń z nim była dla mnie prawie wszystkim. Bardzo mu ufałem i lubiłem go. Jeździliśmy razem na rowerach. Mijały wakacje. Nadeszła pierwsza klasa gimnazjum – też w Edukacji Domowej. Jakoś szło. W jesieni przeżyłem cios. Mój przyjaciel mnie zdradził i to był największy ból w moim życiu. Jeszcze teraz serce mi się ściska jak o tym pomyślę.

Cóż, trzeba było się pozbierać . W drugim półroczu ledwie mogłem udźwignąć naukę i szkołę muzyczną równocześnie. Praktycznie oprócz angielskiego i muzyki nie robiłem już nic. Mama się zamartwiała egzaminami, bo jej się nie mieściło w głowie jak można zdać te egzaminy nic nie robiąc. Ale ich wynik znowu był zaskakujący. To był chyba cud Boski. Mówiłem do siebie – jak to możliwe ? W międzyczasie wyszła na jaw moja duża wada wzroku , właściwie nie wzroku, ale jakiś mięśni i zdarza mi się nawet prawie nic nie widzieć a potem znowu widzieć. Do czytania potrzebowałem lupy. Ciężko mi pracować przy komputerze. Mama musiała mi wszystko czytać, a egzaminy miałem jakbym dobrze widział. Nauczyciele musieli mi te testy odczytać, bo napisali je małym drukiem. Wtedy mama z tatą zdecydowali, że pójdę do szkoły dla niedowidzących. Z jednej strony się cieszyłem , a z drugiej nie za bardzo….Teraz kończę drugą klasę gimnazjum . Cóż, w szkole jak w szkole. Mam tam dużo znajomych ale tym razem strasznie mi się tam nudzi. Najgorsze jest to, że muszę siedzieć po dziesięć godzin, najpierw w gimnazjum a potem w muzycznej. Rodzice namawiają mnie do powrotu do Edukacji Domowej. Gdyby nie koledzy to bym się nie zastanawiał. Na tym się kończy moja przeszłość.

Mam przemyślany temat Edukacji Domowej.

Na podstawie mojego własnego doświadczenia uważam, że Edukacja Domowa jest kluczem do odkrycia talentu w dziecku i ciekawości. Ponad to jest o wiele mniejszy poziom stresu i zmęczenia. Dziecko ma więcej czasu na swoje zainteresowania, a rodzice mogą spędzać więcej czasu z dzieckiem. Jak wszystko Edukacja Domowa ma też swoje minusy. Z pewnością największy z nich jest brak kontaktów socjalnych. Gdyby była grupa lokalna, z którą bym miał wspólne tematy to by było to. Mam znajomych porozrzucanych po całej Polsce. Rodzice mówią, że będą tworzyć taką grupę, ale dla mnie i mojego brata może być za późno. Inny minus to ten ,że rodzice mają 100% odpowiedzialności za program, który trzeba zaprezentować przed nauczycielami w szkole. Te egzaminy są bardzo wyczerpujące, nieprzyjazne dla dziecka i niepotrzebne. Sam czuję czego się mam uczyć. Słucham muzyki na You Tube, potem improwizuję. Dużo wiem o budowie organów i wiele innych rzeczy.

Marzę o tym , żeby wrócić do Edukacji Domowej i być zapisanym do szkoły z właściwymi i przyjemnymi egzaminami.

Podsumowując – bardzo polecam Edukację Domową

Krzyś Borys – lat 13