poniedziałek, 21 marca 2011

ED a idea wymiany

Edukacja Domowa a idea wymiany.

Wielkie koncerny światowe, firmy różnej maści i połączony z tym świat polityki szepcą nam do ucha – kup nasz produkt a będziesz na topie, będziesz ten lepszy. Dobitnie to widać w reklamach Media Markt – „ Nie dla idiotów”- nie kupisz u nich jesteś idiotą. Kwitnie biznes porad psychologicznych i rozmaitych kursów piękności i samorozwoju. Trzeba tylko przeczyścić psychikę, odnowić się biologicznie, nauczyć się technik uwodzenia, wysmuklić ciało i już masz sukces w kieszeni. Wszystko to oczywiście kosztuje odpowiednie sumy. Nie mówię, że to źle zadbać o siebie i swoje potrzeby. Jest jednak pewne niebezpieczeństwo. Pojawia się ono wtedy, kiedy człowiek zaczyna się utożsamiać z tym wszystkim. Prowadzi to do tego, że zaczyna się on albo ścigać, albo frustrować , że nie stać go na to lub tamto.

Jego psychika nasiąka myśleniem konsumpcyjnym i o to właśnie chodzi co poniektórym.

Wyścig też jest zauważalny w edukacji. Dzieci, zwłaszcza miejskie chodzą na przeróżne zajęcia pozalekcyjne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że spędzają poza domem osiem, dziesięć godzin dziennie. Swego czasu robiłam ankietę wśród setki uczniów, z której wynikało, że dla większości z nich jedynym czasem wolnym w tygodniu był kawałek soboty i niedziela, z tym, że wieczorem musieli już brać się za zadania domowe.

Sama miałam uczniów, dla których mój pozalekcyjny angielski był ich dziewiątą czy dziesiątą godziną pracy tego dnia.

Moje pytanie brzmi – co z relacjami w rodzinie, które wymagają poświęcenia czasu, co z kreatywnością, która z kolei potrzebuje trochę samotności a nawet odrobinę nudy, żeby mogła rozkwitnąć.

Kolejne pytanie – czy da się ciekawie i twórczo żyć, mieć czas na tworzenie żywych relacji i przyjaźni, odkrywać tajemnicę własnego serca i tożsamości nie pakując fury pieniędzy do kieszeni natrętnych firm, które na dodatek często przemycają kłamstwo o człowieku.

Da się. Jedno z rozwiązań to właśnie idea wymiany.

Sama idea jest stara jak świat. Od wymiany się zaczęło i dzięki niej trwa nieprzerwany rozwój

cywilizacyjny. Obecnie idea ta też jest ciągle żywa, choć nie na rękę biznesowi i polityce.

W wielu miejscach na świecie i w Polsce działają banki godzin, kluby wymiany domów na urlop, portale społecznościowe, wymiana książek, rzeczy i wiele innych.

Wśród rodzin Edukacji Domowej wymiana jest czymś bardzo naturalnym. Trudność uczenia własnych dzieci wszystkich przedmiotów doprowadza do wniosku, że pomoc innych ludzi jest nieodzowna. Nikt nie jest wszystkowiedzący. Nie każdego stać na opłacenie prywatnych nauczycieli, więc rodzice ED zaczynają szukać rozwiązań między sobą i tak rodziny zaprzyjaźniając się ze sobą zaczynają się wymieniać na różne sposoby – czy to umiejętnościami, czy zamieniają się dziećmi na wakacje, materiałami, czy po prostu goszczą się nawzajem w różnych miejscach Polski, dzięki czemu dzieci ED poznają swój kraj.

Wymiana ma swoje wymagania np. dobrze jest mieć dom otwarty. Jeśli się chce pojechać do kogoś trzeba też umieć z radością przyjąć innych pod swój dach. Nie można się też przejmować, że inni mają lepsze mieszkania, większy porządek itp. Otwierasz dom, to znaczy otwierasz serce, a reszta to mało istotne szczegóły.

Trzeba się też liczyć z tym, że czasem razem z gośćmi przybywają wirusy, powiedzmy, grypy żołądkowej i dom się musi zamienić w izolatkę. Różnie bywało.

Wymiany jakie się dokonały w naszej rodzinie w ciągu ostatnich trzech lat znacznie poszerzyły nasze horyzonty i zwróciły nas ku człowiekowi jako takiemu i jego potrzebom.

Któregoś roku pojechaliśmy d Gdańska z kilkoma zaprzyjaźnionymi rodzinami do naszych znajomych ED, Marzeny i Rafała, do Gdańska. Mieszkaliśmy u nich w domu przez tydzień. Było ciasno, wesoło i sympatycznie. Pokazaliśmy naszym dzieciom Gdańską Starówkę, świetne muzeum średniowiecza, meczet, gdzie spotkaliśmy się z potomkami Tatarów zamieszkałymi w Polsce, elektrownie wodną, gdzie wzięliśmy udział w zajęciach, specjalnie dla nas przygotowanych przez dyrektora elektrowni i równocześnie kolegę Rafała. Poznaliśmy tajniki pracy zawodowych ilustratorów książek dziecięcych, którzy pokazali nam swoje pracownie i opowiedzieli o tym co robią. Siostra Marzeny i jej mąż właśnie się tym zajmują. Odwiedziliśmy popularne w Sopocie eksperymentarium, w którym pracowała Marzena. Uczestniczyliśmy tam w kilkugodzinnych warsztatach na temat przestrzeni i figur. Udało się też zobaczyć Toruń z jego obserwatorium astronomicznym i domem Kopernika oraz zamek w Malborku.

W ramach rewizyty zaprosiliśmy wszystkich do Krakowa na majowy Festiwal Nauki

( zresztą robimy to co roku). Sam festiwal narzucił program tygodnia. Braliśmy udział w zajęciach i eksperymentach, które nas interesowały, a wieczorem spotykaliśmy się i dzieliliśmy się wrażeniami.

Dwa razy spędziliśmy część lata na Warmii u rodziców Marzeny, gdzie dzieci uczyły się fizyki i angielskiego na zasadzie wymiany. W ciągu roku też się wymienialiśmy angielskim za fizykę. Mój syn umie z tego przedmiotu tak naprawdę tylko to co się nauczył w terenie.

Innym razem spędziliśmy przemiłe ferie w Karkonoszach, w ciągu których ja uczyłam dzieci gospodarzy i ich znajomych angielskiego a oni zapewniali nam wikt i rozrywkę.

Bywaliśmy też w pięknie położonym domu (w sercu sosnowego lasu) Marzeny i Krzyśka.

Na tamtych spotkaniach dominowała przyroda, z tej racji, że Krzysiek jest zawodowym przyrodnikiem a las wchodził niemal do pokojów i stanowił naturalne zaplecze naukowe. Dzieci zaangażowały się w wybudowanie sporej wielkości szałasu, a właściwie osady, gdzie z upodobaniem spędzały całe godziny.

Wiele naszych spotkań ubogacają pokazy chemiczne Kacpra, jedenastoletniego naukowca, który jest wielkim pasjonatem chemii i potrafi zadziwić niejednego swoim profesjonalizmem. Jego chemiczne efekty specjalne nie są gorsze od tych na Festiwalu Nauki.

Często towarzyszy nam muzyka Krzysia, naszego syna, który jest tzw. „naturszczykiem”

tzn gra na wszystkim co wydaje dźwięki, a na fortepianie i organach ze szczególnym upodobaniem.

Od pięciu lat organizujemy obozy edukacyjne z angielskim i plastyką jako bazą. Praktykujemy zapraszanie na obóz różnych ciekawych ludzi, którzy nie płacą za pobyt, ale prosimy ich, aby poprowadzili zajęcia w dziedzinach, w których są ekspertami.

W ten sposób nasze, że tak powiem, kontraktowe zajęcia były ubogacane astronomią, dramą, muzyką, zajęciami z rysunku psychologicznego czy chemią. Nasz wysiłek w organizowanie takich spotkań zaowocował przyjaźnią z niektórymi rodzinami, które mogliśmy odwiedzić, między innymi zostaliśmy zaproszeni do Anglii, gdzie przeżyliśmy niezapomniane chwile.

Wymienialiśmy się też domami z Francuzami, Londyńczykami i dwukrotne z Zieloną Górą.

Wszędzie tam staraliśmy się łączyć przyjemność z edukacją. Gościliśmy u siebie wielodzietną rodzinę amerykańską ( dziesięcioro dzieci plus rodzice). Trzygłosowe śpiewy tego rodzinnego zespołu rekompensowały trudy noclegu. Nasze mieszkanie ma 80m kw. i każdy spał gdzie mógł- pod stołem, na stole , pod kaloryferem, w korytarzu i sama już nie wiem gdzie. Naszym rekordem było przenocowanie około dwudziestki ludzi. Było warto.

Były też inne ciekawe spotkania np. z Amiszami, którzy sami uczą swoje dzieci w systemie ED, aczkolwiek wg zasad amerykańskich, jako że są obywatelami USA - jest im więc łatwiej. Nie mają tych obciążeń egzaminacyjnych w takiej ilości jak my.

Bardzo byśmy chcieli, żeby nasi synowie mogli pobyć w takiej rodzinie, w której musieliby pracować na roli i ze zwierzętami.

Mama zawsze mnie uczyła – gość w dom, Bóg w dom. Pamiętam, że jej czasem przyprowadzałam kilkunastu kolesiów na obiad, a ona zawsze umiała coś wyczarować i nikt nie wychodził głodny. Do tej pory zresztą mama jest mi oparciem przy dużej ilości osób.

Mój mózg nie ogarnia logistycznych zawiłości. Nigdy nie zauważyłam grymasu dezaprobaty na twarzach moich rodziców, kiedy przebywali u nas ludzie. Za młodu śpiewałam w chórze i ciągle przewijali się przez nasz dom różni obcokrajowcy. Tata się też zawsze angażował najlepiej jak mógł, grając na akordeonie i wygłaszając o wiele za głośne monologi, wierząc, że jak będzie mówił grzmiącym głosem to go lepiej zrozumieją.

Po latach podróży z zespołem to co mi zostało w głowie to tylko relacje, przyjaźnie jakie nawiązałam. Reszta okazała się być bezładną mieszanką widoków, które już nie budzą we mnie żadnych emocji. Tylko spotkania z ludźmi mają wartość i……………samotność przeżywana z Bogiem.

Każda rodzina ED opisałaby podobne w charakterze wymiany. Podobne, tzn. oparte na wymianie umiejętności, domów, rzeczy, materiałów, a przede wszystkim serca. Są rodziny, które sobie pomagają w rozwiązywaniu codziennych spraw, np. flizowanie, czy malowanie mieszkania.

Z czasem utworzą się lokalne zespoły rodzinne na co dzień ze sobą współpracujące, które dadzą dzieciom stałą grupę odniesienia - ich grupę, ich stado jak się to mówi. Pomimo, że nasi synowie mieli dość ciekawy żywot w homeschoolingu i poznali wielu kolegów, to jednak odczuwali brak własnego, niezmiennego, stałego „stada”. Z czasem ten problem zniknie i ED stanie się przepiękną alternatywą edukacyjną, która dzięki wymianom i współdziałaniu nie będzie kosztowna, a dzieci nie będą musiały być w ciągłym stanie rozłąki z kimś, kogo akurat bardzo polubiły, ale on mieszka na drugim końcu Polski. Jest jeden warunek, musi nas być więcej w naszych lokalnych środowiskach. Na szczęście wszystko zmierza w tym kierunku.

Na jednej z konferencji pedagogicznych, jeden z wykładowców, po moim krótkim wystąpieniu o ED powiedział z oburzeniem – pani proponuje jakiś dziwny styl życia, który nie ma nic wspólnego z edukacją.

Edukacja Domowa, to rzeczywiście inny styl życia i myślenia – inny i własny. Każdy sobie może ukuć życie takie jakie chce i lubi. Na dodatek kosztuje to dużo mniej niż oferty nawet najtańszych biur turystycznych czy zajęć pozalekcyjnych - a jaka przyjemność z przebywania z drugim człowiekiem. O wartości edukacyjnej takich spotkań i wymian w naturze chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Nauka to doświadczenie, reszta to informacja. O ile sobie dobrze przypominam to hasło samego Einsteina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz